Niemal każdego z długodystansowych podróżników przynajmniej raz spotkała niemiła niespodzianka w podróży, która pokrzyżowała nam plany, zmusiła do improwizacji bądź nawet zawróciła nas z drogi. Niestety i nas to spotkało. Ale po kolei…
Przez upalny Texas, ufoludkowy Nowy Meksyk, górzyste Kolorado, znaleźliśmy się w samym środku dziewiczej natury Yellowstone – najstarszego Parku Narodowego USA. Jelenie mulaki z ciekawością zaglądały nam do namiotu, chipmunki ganiały się po drzewach, młode niedźwiadki grzecznie kroczyły za niedźwiedzią mamą, a ogromne bizony z uporem maniaka wylegiwały się na jedynej drodze, prowadzącej do naszego biwaku. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w raju, aż przyszedł nieoczekiwany „potop”.
Coś jest nie tak, czyli niepodzianka w podróży
Zaczęło się niespecyficzną nadwrażliwością na dotyk. Następnie wrażeniem, że po moim ciele przechadza się stado kąsających mrówek. Po tym jak moje węzły chłonne zaczęły się powiększać w zawrotnym tempie, udaliśmy się do prowizorycznej kliniki w parku z bardzo prowizorycznym lekarzem i jeszcze bardziej prowizoryczną pielęgniarką. Po prowizorycznej wizycie, która kosztowała nas 220 dolarów za jedyną prowizoryczną radę, abyśmy opuścili park i udali się do jakiegoś większego miasta ze szpitalem, spakowaliśmy namiot i cały dobytek i wsiedliśmy do naszej arki Noego, wypchanej po brzegi parką bizonów, mulaków, chipmunków i młodymi niedźwiadkami.
Nadzieja umiera ostania
W nadziei, że już wkrótce będziemy mogli kontynuować naszą podróż w kierunku Kanady, zatrzymaliśmy się w Missoula, w stanie Montana, gdzie niemal nie wyzionęłam ducha. Po dziesięciu dniach w letargu, 3 wizytach w Emergency i bezradności tutejszych lekarzy, trafiłam do specjalisty od chorób zakaźnych, na którego zlecenie masywna pielęgniarka pobrała mi kubek krwi z każdej kończyny górnej z podejrzeniem o jakąś chorobę odkleszczową. Ostatniego kleszcza na moim ciele widziałam jakieś 10 lat temu. No, ale ponoć tutaj choroby odkleszczowe przenoszą nawet komary i muchy końskie, więc nic nie wiadomo.
Ewakuacja
Naszpikowana zielonymi i białymi tabletkami wsiadłam w samolot i wylądowałam w San Francisco, gdzie powoli dochodzę do siebie i czekam na wyniki analiz. Joachim ponad 2 tysiące kilometrów musiał wiosłować sam. No nie całkiem sam. Do pomocy miał parkę bizonów, chipmunki, dwa mulaki, no i małe niedźwiadki też się starały pomóc!
Zanim mnie jednak powaliło nieznane paskudztwo, odwiedziliśmy Grand Teton, słynne gejzery i gorące źródła Yellowstone, a nawet podziwialiśmy cudne Grand Prismatic Spring z lotu ptaka. Naszymi wrażeniami podzielimy się już niedługo tutaj na blogu.
A jakie niemiłe niespodzianki spotkały was w podróży? Skomentuj poniżej, podziel się nim z innymi, albo napisz do mnie maila.
Podróżniczka i autorka e-booków, miłośniczka Karkonoszy, kultury meksykańskiej oraz natury. Uwielbia samodzielnie planować podróże. W jej repertuarze znajduje się 15-miesięczna wyprawa po Ameryce Północnej i Południowej, podróż dookoła Skandynawii oraz liczne road tripy kamperem po Szwecji, Norwegii, Australii i Kanadzie.
@Karolina Do Kanady niestety nie dotarliśmy, ale za to zwiedziliśmy Kalifornię i parki narodowe South-West:-)
bardzo jestem ciekawa Waszej Kanady. Rok temu sama tam byłam i oczarowała mnie przyroda. Uważajcie na karibu- biagaja po jezdni nic sobie nie robiąc z przejeżdzających samochodów…Głuptasy takie 😉
aj…no tak to już bywa… Wracaj szybko do zdrowia i podróży
Dziękuję 🙂
Nie pozostaje nic innego, jak życzyć szybkiego powrotu do zdrowia. Pokaż choróbsku, gdzie raki zimują 🙂