Jesteśmy w kościele San Juan Chamula, w indiańskiej wiosce potomków Majów, słynącej z unikalnych praktyk religijnych, które łączą elementy katolickie z pogańskimi, jeszcze z czasów prekolumbijskich.
Ceremonia uzdrawiania w kościele San Juan Chamula
Grupka indiańskich kobiet siedzi na podłodze, wyścielonej sosnowymi igłami. Wokół migocą tysiące świeczek, tworząc mistyczną poświatę. Jedna z nich trzyma na rękach rozpalone gorączką dziecko. Druga łapie za skrzydła kurę i zatacza nią kręgi nad palącymi się świeczkami, po czym jednych ruchem ukręca jej łeb. Tradycyjna ceremonia uzdrawiania dobiega końca…
W kościele San Juan Chamula brak księdza. Mieszkańcy Chamuli już dawno go wyprosili z ich wioski i sami sprawują swoiste obrzędy. Ostatnią mszę świętą ksiądz odprawił tu ponad 40 lat temu. Teraz przybywa on do Chamuli, tylko po to, by odbyć ceremonię chrztu – jedyny sakrament uznawany przez Indianów Tzotzil.
Jak wygląda wnętrze kościoła San Juan Chamula
Wzdłuż ścian kościoła, stoją drewniane posągi świętych, ubranych w kolorowe szaty. Niektórzy z nich trzymają lusterka, mające odwrócić zło. W centralnym punkcie kościoła stoi Jan Chrzciciel – główny święty wioski. Brak jest też ławek. Modlący się siadają na posadzce i po odgarnięciu sosnowych igieł, stawiają jedną świeczkę przy drugiej. Modlitwa odbywa się w formie śpiewu w archaicznym dialekcie Tzotzil. Indianie znajdują się w swoistym transie, popijając przy tym posh – tradycyjny alkoholowy trunek, powstały z fermentacji trzciny cukrowej, Coca-Colę lub lemoniadę.
U uzdrowiciela
W zacisznym miejscu w rogu kościoła tutejszy curandero (uzdrowiciel i zaklinacz) wygania chorobę i złe duchy z ciała klęczącego turysty. Podchodzę bliżej. Po chwili wahania decyduję się wziąć udział w ceremonii oczyszczania. Negocjuję cenę. Uzdrawiacz woła początkowo 200 pesos. Jak dla mnie stanowczo za dużo. Po chwili schodzi na 150 pesos. Przytakuję.
E-BOOK
MEKSYK NA WŁASNĄ RĘKĘ
Dwa e-booki, dzięki którym spełnisz marzenie o wyjątkowej podróży do Meksyku
Siadam na zimnej posadzce wśród igliwia i płonących świeczek. Szaman zaklinając wszystkich świętych, nanosi balsam na moje czoło i dłonie, po czym rozkłada 10 świec, zapala je i zaczyna ceremonię oczyszczania. Po długiej litanii curandero bierze do ust potężny haust posh z butelki po coca coli i wypluwa go na kurze jajko, którym robi znaki krzyża na moim czole, klatce piersiowej i ramionach. Następnie rozbija je na kościelnej posadzce. Na koniec podaje mi butelkę z wodą. Wypijam trzy łyki, po czym szaman zakańcza swój seans. Oczyszczona ze złych demonów, chorób o wszelkich dolegliwości, kieruję się w stronę straganu z kuszącymi owocami mango. Po takiej ceremonii z pewnością nie dopadnie mnie zemsta Montezumy!
Mieszkańcy San Juan Chamula
W kościele San Juan Chamula panuje całkowity zakaz robienia zdjęć i filmowania. Niezastosowanie się do tego zakazu grozi karą i nawet więzieniem. Mieszkańcy Chamuli nie lubią jak im się pstryka fotki znienacka. Zresztą, kto lubi? Ponoć wierzą oni, że w ten sposób kradnie im się duszę. Jeśli jednak poprosimy o zdjęcie, chętnie pozują.
Podchodzi do mnie mała dziewczynka w tradycyjnym stroju i pyta skąd jestem. Z Polski? Kupisz pasek? 25 pesos – zagaduje mnie po polsku. Nazywa się Laura, a parę zdań po polsku nauczyła ją koleżanka. Nie kupuję kolorowego paska, bo mam już dwa, ale dostaje ode mnie mango. Inne dzieciaki widząc to, oblegają mnie i proszą też o jakiś smakołyk. Trudno mi się od nich uwolnić, ale w końcu dają za wygraną i ruszam w stronę targowiska.
Potomkowie Majów z Chamula
Pięć wieków po inwazji hiszpańskich zdobywców, potomkowie Majów z Chamula wciąż opierają się nowoczesnej kulturze. Mówią własnym językiem Tzotzil. Mają własną administrację i jurysdykcję. Nie znają tradycyjnego małżeństwa. Kobiety i mężczyźni zawierają jedynie jedno-letni kontrakt. Mężczyzna może mieć do trzech kobiet, które pobierają się często już w wieku 13 lat.
Owce uchodzą tutaj tak samo za święte zwierzęta jak krowy w Indiach, ponieważ Jan Chrzciciel, patron Chamula, trzyma owieczkę na ramieniu. Zwierzęta te nie są ubijane, ich mleko nie jest pite. Tylko z ich wełny kobiety z Chamuli robią tradycje ubrania. Śmierć owcy opłakuje się jak stratę członka rodziny.
Konflikt pomiędzy starymi tradycjami i nowymi wpływami nie jest nigdzie indziej w Ameryce Łacińskiej tak rażąco widoczny jak w Chamula. Życie w wiosce, która zdecydowanie odrzuca nowoczesność, zdeterminowane jest przez trzy rzeczy: turystykę, Coca-Colę i alkohol. Coca-Cola używana jest w ceremoniach uzdrawiania, na ulicach Chamuli leży mnóstwo pijanych, którzy obudzeni przez prażące słońce wleką się chwiejnym krokiem do domu, a turystyka jest często głównym źródłem dochodu indiańskich rodzin.
Informacje praktyczne:
Wstęp do kościoła San Juan Chamula kosztuje 20 pesos. Wioskę najlepiej odwiedzić w niedzielę, kiedy to całe rodziny indiańskie zbierają się na dziedzińcu kościoła. W niedzielę oprócz targu z wyrobami rzemieślniczymi z Chamuli, ma miejsce targ z warzywami i owocami. Ma on miejsce, nie jak informuje większość przewodników przed kościołem, ale tuż obok w specjalnej hali.
Spodobał ci się mój wpis? Pragniesz odbyć podobną podróż i masz jakieś pytania? Skomentuj poniżej, podziel się nim z innymi, albo napisz do mnie maila.
Podróżniczka i autorka e-booków, miłośniczka Karkonoszy, kultury meksykańskiej oraz natury. Uwielbia samodzielnie planować podróże. W jej repertuarze znajduje się 15-miesięczna wyprawa po Ameryce Północnej i Południowej, podróż dookoła Skandynawii oraz liczne road tripy kamperem po Szwecji, Norwegii, Australii i Kanadzie.
A ja byłam zafascynowana kurą, która też była jakby w transie i nawet nie zagdakała jak jej ukręcono łeb! Rodzinka z boku natomiast zamiast kury miała koguta:-) a zamiast coca-coli, popijała fantę!
Mój znachor był już nieżle wstawiony i co chwilę przeliczał kaskę:-)
Jestem pod wrazenie kreatywnosci tych malusienkich ludzikow z Chamula. Najciekawsze jak dla mnie bylo jajko! :)))
Ada kusisz strasznie tymi artykulami!